
Niepoprawny optymista, profesjonalny marzyciel ze złotym medalem za realizację swoich celów. Gwiazda sceny filmowej i teatralnej, cyrkowiec, kaskader, model, pielęgniarz. Człowiek o niesamowitych umiejętnościach, z wielobarwnym wachlarzem doświadczeń, obcujący zarówno w mrocznych, jak i ubarwionych fleszem środowiskach. Ruszył na podbój Hollywood i jako jeden z nielicznych osiągnął sukces. Ile słów potrzeba, by w pełni opisać osobowość Kamila Lemieszewskiego?
Patrząc wstecz: czy od zawsze byłeś osobą, która uparcie dążyła do realizacji swoich marzeń? Jakim byłeś dzieckiem?
Ciężko mi to określić. Z tego co wiem, zawsze byłem wesoły i zabawny. Lgnąłem do ludzi i zawsze szedłem tam, gdzie jest ogień i gdzie jest zabawa. Od kiedy pamiętam startowałem w rozmaitych występach i teatrzykach. W kościele byłem pięcioletnim ministrantem, co jest przywilejem dopiero ośmiolatków.

Czy od początku chciałeś być aktorem?
Sama sprawa bycia aktorem czy artystą jest sprawą mocno niepewną, która zależy od wielu czynników, losu i znajomości. Studiowałem medycynę, by w zanadrzu mieć jakieś wyjście awaryjne, jednak nigdy nie zaprzestałem rozwijać swoich pasji, czy języków. W grupie teatralnej zaczynałem nie jako aktor, ale od strony technicznej: jako świetlik, nagłośnieniowiec, asystent reżysera. Działałem także w różnych dendrologicznych i ichtiologicznych kołach naukowych, gdzie prowadziłam rozmaite badania naukowe nad hodowlą i rozmnażaniem zwierząt.
Jak to wszystko ze sobą godziłeś?
Wszystko jest do zrobienia, pozostaje tylko kwestia chęci. Gdy ktoś mówi, że czegoś się nie da zrobić, zawsze odpowiadam: nie da się, bo się nie chce. Dla chcącego nic trudnego. Nie wywodzę się z zamożnej rodziny, którą stać było na zajęcia dodatkowe. Stać mnie było natomiast na znalezienie osób, które dawały mi do nich dostęp, w zamian za co występowałem, uczyłem. Miałem okazję uczęszczać na zajęcia z tańca m.in. z Thierrym Vergem. Uwielbiam kino i film, a nie stać mnie było na bilety. Pracowałem więc dla kin jako osoba od PR’u, roznosiłem ulotki, rozwieszałem plakaty. Dostawałem za to karnety dla siebie i dla znajomych. Pieniądze pomagają szczęściu, ale nie są niezbędne. Jeżeli działa się z pasją i sercem, odnajdzie się odpowiednich ludzi, a gdy mamy dookoła siebie odpowiednich ludzi, którzy mają podobną pasję i energię do działania, tworzy się wówczas naprawdę fantastyczne rzeczy.
Sądząc po osiągnięciach domniemam, że dreaming masz opanowany do perfekcji. Jak więc wygląda Twoja lista Top 3 marzeń?
Jednym z nich jest założenie charytatywnego stowarzyszenia pomocy dzieciom i bezdomnym, by móc ich wspierać, uczyć zawodu oraz kształcić i żywić. Drugim jest realizacja fantastycznych projektów filmowych i nie tylko. Trzecim marzeniem jest założenie rodziny i stabilizacja.

Podjąłeś już kroki w celu ich realizacji?
Będąc studentem, w momencie zbankrutowałem. Gdy zostałem okradziony przez pewnych klientów, wpadłem na pomysł, by wynająć fabrykę w centrum miasta. Pozyskałem inwestorów oraz partnerów i tak… przerobiłem starą fabrykę włókienniczą i szwalnię w prywatne centrum kultury i sztuki. Ściągnąłem do niego dzieci i młodzież zagrożoną patologią społeczną, ze świetlic środowiskowych, z biednych rodzin. Organizowałem darmowe warsztaty teatralne i cyrkowe, uczyłem wszystkiego, czego potrafiłem. Miejsce to przerodziło się w galerię sztuki, kawiarnię, koncertownię. Przyjeżdżały tu grupy muzyczne z całego świata: ze Stanów, Australii, Grecji, Nowej Zelandii… W międzyczasie ze znajomymi stworzyliśmy projekt cyrkon-i-ja. Dołączyli do nas studenci z różnych krajów i środowisk. Na początku uczyliśmy ich sztuki cyrkowej oraz aktorstwa, następnie wykreowaliśmy liderów grup. Liderzy przeszli do kolejnych świetlic środowiskowych, domów dziecka, więzień dla dzieci, najgorszych szkół w mieście. Na końcu połączyliśmy te wszystkie grupy na scenie. Łączenie światów. Z jednej strony były to dzieci i młodzież z bardzo bogatych domów, z drugiej młodzi ludzie z więzień. Wszyscy razem współpracowali. Pokazaliśmy im, że nie trzeba się dzielić i różnicować na bogatszych i biednych, że każdy jest równy, a sztuka łączy ludzi. Po latach teraz oni sami są animatorami kultury, uczą następne pokolenia art’u.
Jakie to dla Ciebie uczucie?
Aż mam łzy w oczach. Niesamowite. Jeżeli każdy robiłby coś podobnego – a nawet co piąta osoba – świat byłby lepszy.
Dziękuję za rozmowę!
Alicja Gietka